strona główna>
title

        Polska wschodnia, to mało uprzemysłowiony i nieco słabiej rozwinięty region kraju. Nienajlepsza sieć połączeń drogowych, oraz słaba infrastruktura turystyczna, powoduje iż jest on jakby niezauważany na tyrystycznej mapie Polski. Brak znanych kurortów, oraz słaba promocja turystyki w tym regionie, jeszcze bardziej pogłębia tę sytuację. Jest to jednak eldorado dla prawdziwych obieżyświatów. Wiele interesujących miast, duża ilość zabytków i dziewicza przyroda, stwarza znakomite warunki do uprawiania turystyki. Braki w infrastrukturze turystycznej powodują iż przyjeżdżają tu prawdziwi koneserzy, mogący się wykazać własną inwencją i pomysłowością na aktywny wypoczynek.
Dużym plusem tych zdawało by się niedogodności, jest również to, iż brak jest tutaj tłumów turystów, wszechobecnych w różnych, znanych skomercjalizowanych kurortach. Wiele interesujących miejsc i nieskażone środowisko, przyciąga turystów. Kultywowane tu tradycje i sztuka ludowa, dodatkowo czynią ten region jeszcze bardziej atrakcyjnym.
     Na pomysł odwiedzenia tej części Polski, wpadłem podczas "rowerowania" po Białorusi. Klimaty, które tam poznałem nieco mnie urzekły. Liczę na to, iż część z nich znajdę w Polsce wschodniej.
Z uwagi na dużą ilość atrakcji wyjazd został podzielony na dwa etapy. Pierwszy etap - część północną, udało się zrealizować w lipcu 2006 roku, a uproszczoną mapkę i skrócony opis przedstawiam poniżej.


mapka

Dzień pierwszy - 32km (Suwałki, Jeleniewo, Szurpiły, Wodziłki, Udziejek, Smolniki).

molenna staroobrzędowców w Wodziłkach      Trasę rozpocząłem w Suwałkach. Wyjeżdżając z Suwałk, pogoda początkowo była słoneczna i nic nie zapowiadało jej popołudniowego zalamania. Ruszyłem w kierunku wioski Jeleniewo. Tuż za Suwałkami w lesie po prawej stronie trzy zbiorowe mogiły z okresu Drugiej Wojny Światowej. Droga niestety aż do Jeleniewa dość ruchliwa i jedzie się niezbyt komfortowo. W Jeleniewie ładny zabytkowy drewniany kościół. Tutaj też z ulgą zjeżdżam z ruchliwej trasy i kieruję się w lewo na Szurpiły. Droga coraz bardziej pagórkowata i widoki jakby piękniejsze. W Szurpiłach odbijam w prawo w stronę Góry Zamkowej, położonej między jeziorami. Ponoć z gory ładny widok. Zostawiam rower na dole i wspinam się na górkę. W sumie to nic specjalnego. Góra porośnięta drzewami że nawet porządnego zdjęcia nie można zrobić. Co do jej nazwy, to chyba faktycznie był tutaj kiedyś jakiś zamek, bo na górze bardzo dużo kamieni wokoło. Po chwili robi się ciemno. W oddali widać burzowe chmury z których zaczyna grzmieć. Po zajściu na dół zaczyna padać. Zakładam pelerynę i siadam pod niewielkim drzewem. Po około 30 minutach deszcz słabnie i ruszam dalej na Wodziłki. Jedzie się kiepsko. Droga namoczona, kałuże coraz większe, choć widoki po drodze piękne. Z utęsknieniem wypatruję asfaltu. W Wodziłkach oglądam cerkiew staroobrzędowców. Szkoda że ciemno, bo ładna, a zdjęcie niezbyt wychodzi. Po chwili ruszam dalej na Smolniki. Cały czas droga szutrowo-polna. Asfaltu brak ;-(. Dopiero w wiosce Udziejek zaczyna się asfalt. Po drodze skręcam w lewo, by obejrzeć stary młyn nad rzeczką Szeszupa. Młyn jest w dość dobrym stanie ale widać że od paru ładnych lat jest nieużywany. Tutaj postanawiam skrócić sobie drogę i dalej do Smolnik ruszam czarnym szlakiem. To był błąd. Szlak bardzo zaniedbany, miejscami bez oznaczeń i z zanikającą drogą. Często muszę prowadzić rower. Cały czas siąpi deszcz. Rower dostaje porządny wycisk. Tu po raz pierwszy przekonuję się o słuszności wyboru grubych opon "balonówek" z solidnym bierznikiem. Jedzie się kiepsko (często idzie). Zdecydowanie odradzam czarny szlak. Po wyjechaniu z lasu zaczyna się normalna szutrówka. Oddycham z ulgą. W Smolnikach deszcz powoli przestaje padać. Robię zakupy na kolację i jadę szukać schroniska PTSM. Hm. zamknięte. Jest kartka że czynne od 17.00 Mija 17 i nic, cisza. Nic się nie dzieje. Dzwonię na podany telefon i gadam z automatem. Sąsiadka mówi że kierowniczka na Litwie i że będzie dopiero koło 22. Po kilku minutach dojeżdża jeszcze jeden rowerzysta, Dawid z Poznania. Fajnie. Czekamy razem. Okazuje się że robi tą samą trasę co ja. Przez kilka kolejnych dni będziemy podróżować razem. Po jakimś czasie wciskamy się do schroniska przez kuchnię od zaplecza. No, jest dobrze. Okazuje się że w schronisku jest już grupa młodzieży gdzieś z Polski. Wieczorem młodzież zaprasza nas na spagetti i cherbatę. Jest cool. Jeszcze tylko naprawa usterek w rowerku, kąpiel i do spania.

Fotograficzne podsumowanie dnia pierwszego znajdziesz tutaj

Dzień drugi - 40 km (Smolniki, Dzierwany, jez. Hańcza, Stańczyki, Kiepojcie)

słynne wiadukty w Stańczykach, a z przodu to ja ;-)      Od rana pada, Kolo 11 się przejaśnia i ruszamy przez Dzierwany na Hańczę. Drogi przeważnie szutrowe z niewielkim ruchem samochodów. Nad Hańczą dłuższy postój. Piękna pogoda, czysta i cieplutka woda zachęca do kąpieli. Nad jeziorkiem ładne miejsce na biwak. Tu spotykamy młodzież z naszego schroniska PTSM. Po blisko dwugodzinnym postoju ruszamy dalej w kierunku wiaduktów w Stańczykach. Wiekszość trasy to asfalt. Trochę się zamotaliśmy na skrótach, ale w końcu dotarliśmy. Wiadukty robią wrażenie. Jednak wydają mi się bardziej zaniedbane od tych widzianych na zdjęciu w internecie. Niestety komercja weszła i tutaj. Wejście na górę po 1 i 2 PLN. Nie korzystam i oglądam wiadukty z dołu. Po chwili ruszamy dalej na Kiepojcie, gdzie stoją dwa nie mniej urokliwe wiadukty, z tym że za free. Na miejsce docieramy dość późno. Przy nieco mrocznej aurze pod jednym z wiaduktów tuż nad strumieniem rozbijamy namioty . Fajny klimat. Dość szybko zasypiamy.

Fotograficzne podsumowanie dnia drugiego znajdziesz tutaj

Dzień trzeci - 57 km (Kiepojcie, Maciejowięta, Degucie, Żytkiejmy, Wiżajny, Rutka Tartak, Becejły)

pierwszy wiadukt w Kiepojciach      Po śniadaniu ruszamy na Żytkiejmy. Po drodze mijamy Maciejowięta i Degucie. Droga asfaltowo - szutrowo - leśna. Ładna trasa. Prowadzi często wzdłuż starego nasypu kolejowego wąskotorówki. Po drodze dwa mniej efektowne wiadukty. Mijamy dość ponurą i wyludnioną wieś Degucie i docieramy do miejscowości Żytkiejmy. Jest to ładna, zadbana wioseczka w której oglądamy stary dom adegzotyczna/ministracyjny dawnego dworca kolejowego. Dworzec znajdował się tuż obok, jednak nie przetrwał on działań wojennych i do dzisiaj nie ma po nim śladu. Dalej ruszamy wygodnym, niezbyt ruchliwym asfaltem w stronę Wiżajn. Za górą z elektrowniami wiatrowymi, piękne, długie zjazdy z górki. Bez pedałowania osiągamy prędkość ponad 50 km/h i tylko wiatr we włosach. W Wiżajnach godzinny odpoczynek i obiadek w miejscowym barze. Oglądamy stary kościółek i ruszamy dalej przez Rutkę Tartak na Becejły. W Becejłach dokujemy w schronisku PTSM. Robimy zakupy na kolację i bez bagaży ruszamy na objazd pobliskiego jeziorka. Prawie o zmroku wracamy do schroniska. Kolacja i do spania.

Fotograficzne podsumowanie dnia trzeciego znajdziesz tutaj

Dzień czwarty - 63 km (Becejły, Puńsk, Trakiszki, Smolany, Sejny, Jeziorki)

klasztor w Sejnach      Ruszamy w kierunku Puńska. To dość ciekawa miejscowość, ponieważ 80% mieszkańców stanowi ludność narodowości litewskiej a ludność Polski występuje w mniejszości. W sklepie, na ulicy, czy w kościele powszechnie slychać język litewski. W Puńsku oglądamy ładny kościół, stary cmentarz i skansen. Choć ten ostatni, to w sumie żadna rewelacja, bo w sumie stoją tu tylko 3 stare chaty. W restauracji jemy obiad z miejscowych litewskich specjałów. Tutaj litwin częstuje nas miodówką. Mówi z uśmiechem, że jego pszczoły dają taki nektar. Czuć, że trunek wysokoprocentowy. Po południu ruszamy na Trakiszki, gdzie stoi piękny zabytkowy budynek dworca kolejowego. Naprawdę robi wrażenie. Aż dziw, że uchował się w tak dobrym stanie do naszych czasów. Dalej przez Smolany kierujemy się na Sejny. W Sejnach oglądamy kościół, klasztor i synagogę po czym ruszamy w kierunku Wigier. Po drodze rozbijamy namiociki obok wsi Jeziorki, nad pobliskim jeziorem w ładnym miejscu z niewielkim pomostem.

Fotograficzne podsumowanie dnia czwartego znajdziesz tutaj

Dzień piąty - 60 km (Jeziorki, Krasnopol, Wigry, jez. Serwy, Maćkowa Ruda, Wysoki Most, Małowiste, Płaska, Czarny Bród)

klasztor kamedułów w Wigrach      Dalej ruszamy przez Krasnopol w kierunku Wigier. Do Krasnopola dość wygodna szutrówka. Dalej aż do samych Wigier asfalt. Tuż przed Wigrami widać górujący nad okolicą klasztor Kamedułów. W samych Wigrach masa turystów, straganów z tandetnymi pamiątkami itp. Przy jednym ze straganów zostawiamy rowery i idziemy zwiedzać klasztor. Z góry piękny widok na okolicę. Podłączamy się do jakiejś niemieckiej wycieczki by posłuchać trochę o historii tego miejsca. Stare zdjęcia na ścianie uzmysławiają jak bardzo klasztor byl zniszczony po wojnie. Cały czas upał. Słońce ponad 30 stopni. Po obejrzeniu klasztoru i krótkim odpoczynku, ruszamy w kierunku Jeziora Serwy. Po drodze przeważnie dukty leśne i sporadycznie asfalt. Trochę pobłądziliśmy. Przez Maćkową Rudę i Wysoki Most docieramy do ruchliwej trasy Augustów - Ogrodniki. Po około kilometrze skręcamy w spokojną drogę asfaltową w kierunku jeziora Serwy. Przez Małowiste docieramy do śluzy na Kanale Augustowskim koło wioski Płaska. Fajnie, bo akurat trafiamy na przepławkę większej grupy kajakowiczów. Oglądamy technikę z zaciekawieniem. Wzdłuż Kanału Augustowskiego ruszamy w kierunku Czarnego Brodu rozglądając się za dobrym miejscem pod namiocik, Za Płaską jest ich kilka. Jednak komercyjne, więc jedziemy dalej. Dopiero za Czarnym Brodem znajdujemy nieco trawnika z dojściem do kanału. Trochę juz zmęczeni rozbijamy namiociki.

Fotograficzne podsumowanie dnia piatego znajdziesz tutaj

Dzień szósty - 73 km (Kanał Augustowski, Czarny Bród, Balinka, Stara Kamienna, Dąbrowa Białostocka, Sokółka)

drewniany kościółek w Starej Kamiennej      Rankiem ruszamy w kierunku Czarnego Brodu. Tu skręcamy na południe w kierunku miejscowości Balinka. Jedziemy cały czas leśnymi duktami i szutrówkami. Po drodze bezskuteczna walka z rojami końskich much. Aerozole nie pomagają (a wręcz odwrotnie). Ostatecznie wkładam starą poczciwą koszulę flanelową i to dopiero pomaga. Od Balinki asfalt aż do Dąbrowy Białostockiej. Po drodze w Starej Kamiennej interesujący stary drewniany kościółek (na zdjęciu), nieco dalej XIV wieczny wiatrak. Z zewnątrz mocno zaniedbany, jednak urządzenia w środku są w bardzo dobrym stanie i sprawiają wrażenie jakby były gotowe do użycia. W Dąbrowie Białostockiej jemy dobry obiad w miejscowej restauracji "Na skarpie", a po południu ruszamy na Sokółkę. Droga co prawda dość ruchliwa, ale prowadzi przez ładne zabytkowe wioseczki. W Sokółce niestety brak schroniska PTSM. Chwilkę szukamy taniego noclegu i ostatecznie rozbijamy się za free nad pobliskim jeziorem na terenie Ośrodka Sportu i Rekreacji. Szkoda że woda w jeziorze niezbyt czysta, poza tym spoko.

Fotograficzne podsumowanie dnia szóstego znajdziesz tutaj

Dzień siódmy - 69 km (Sokółka, Bohoniki, Bobrowniki, Suchynicze, Babiki, Słójka, Trzciano Stare, Woronicze, Supraśl)

monastyr w Supraślu      Z Sokólki kierujemy się Szlakiem Tatarskim na Bohoniki. W Bohonikach oglądamy ładnie odnowiony meczet. Dalej przez pole dojeżdżamy do pobliskiej wioski Bobrowniki i jedziemy na Malewicze, by obejrzeć stary XVI wieczny wiatrak. Wiatrak dość zaniedbany, ale robi wrażenie. Wracamy na Bobrowniki i odbijamy na Suchynicze, gdzie ładna zabytkowa cerkiew, a nieopodal znów zabytkowy wiatrak. NIestety stoi on na prywatnym zagrodzonym polu, więc oglądamy go z daleka. W Babikach skręcamy w prawo i prawie 8 kilometrów jedziemy po beznadziejnym bruku o nikłym poboczu. Za wioską Słójka zaczynają się drogi leśne i szutrówki aż do wioski Trzciano Stare. Tu wjeżdżamy na upragniony asfalt i jedziemy w kierunku Supraśla. Po drodze oglądamy arboretum, a dalej młyn wodny w Woroniczach. Wracamy na asfalt i sterujemy na Supraśl. Jedzie się ciężko. Temperatura ponad 30 stpni w cieniu. Duszno, topiący się asfalt przykleja się do opon. Górki dodatkowo wyczerpują siły. Przed Supraślem bonusik na koniec dnia - długi zjazd z górki aż do samego Supraśla. Wreszcie na miejscu ;-). Tu oglądamy klasztor i kościół, a w miejscowym barze przy deptaku jemy obiad. NIestety okazuje się że w Supraślu brak schroniska PTSM. Dostajemy namiary na internat tuż przy klasztorze. NIestety nieczynny. Sympatyczna pani opiekująca się budynkiem po krótkiej rozmowie daje nam pokój. Bingo. Warunki jak w hotelu. Idziemy kupić coś na kolację. Wieczorkiem słychaś piękne śpiewy z klasztornej cerkwi. Szybko zasypiamy.

Fotograficzne podsumowanie dnia siódmego znajdziesz tutaj

Dzień ósmy - 85 km (Supraśl, Kamionka, Zabłudów, Pasynki, Pomigacze, Turośń Kościelna, Baranki, Bogdanki, Kożany)

ładnie odrestaurowany wiatrak w Pomigaczach      Rano pani opiekująca się internatem nie chce słyszeć o jakimkolwiek płaceniu za nocleg. Dziękujemy ;-). Dzisiaj Dawid musi wracać do domu. Nasze drogi się rozchodzą. Dawid kręci na Białystok, a ja przez las na Kamionkę. Droga super. Cały czas asfalt, świeże powietrze i zbawienny cień lasu. Samochodów prawie wogóle. W Kamionce pytam rolnika o drogę. Nawiązuje się rozmowa. Zaprasza mnie do ogrodu, opowiada o wojennych czasach. W cieniu altany mija dobra godzina. Jest cool, przeczekuję najgorsze upały. NIc... muszę jechać dalej. Żegnam sympatycznego pana i kieruję na Zabłudów, gdzie ładny kościół i cerkiewka. Tutaj krótki postój i ruszam na Pasynki, gdzie stoi kolejny zabytkowy wiatrak. Stoi on co prawda na prywatnym polu, ale można dojść do niego skręcając za dużym białym domem po prawej. Włściciel domu szybko mnie namierza. Dowiadując się o powodach mojego wtargnięcia, ze zrozumieniem pozwala podejść do wiatraka i zaprasza na kawę - czemu nie ;-). Rodzina okazala się bardzo sympatyczna. Znowu minęła godzinka na rozmowach. Po jakimś czasie żegnam się z gospodarzami i ruszam na Pomigacze, gdzie ponoć ma stać kolejny stary wiatrak. Fajnie bo zaczęły się drogi asfaltowe i śmiga się znakomicie. Nadrabiam czas. Gdzieś po drodze jeszcze krótki postój w sklepie spożywczym. Pod sklepem jeden z miejscowych zaczepia mnie tekstem "hello", "how are you"? Robię głupią minę i odpowiadam "nie panimaju" Gość nie do końca przekonany próbuje drążyć temat. "A co ja akcent jakiś nietutejszy mam czy co"? - pytam. Miejscowi nieco się rozbawili. Zaczęli wypytywać mnie: skąd, dokąd, po co itp. Popijając jogurt, gryząc kiełbasę, zagryzając bułką nawiązuje się krótki dialog. NIc, czas goni. Żegnam się i jadę obejrzeć wiatrak w Pomigaczach. Wow - robi wrażenie. Wiatrak jest odrestaurowany. Niestety podejść nie można, bo teren ogrodzony. Powstaje tu wielki "kombinat" agroturystyczny i on właśnie wchłonął wiatrak. Fajnie wygląda inwestycja, tylko ciekawe czy zwróci poniesione nakłady. No, ale to nie mój problem. Słońce coraz niżej, więc sunę w kierunku Narwi. Po drodze oglądam ładny kościółek w wiosce Turośń Kościelna. Dalej przez Baranki i Bogdanki dojeżdżam do wioski Kożany położonej nad samą Narwią. Nieopodal cerkiewki tuż nad rzeką rozbijam namiocik na pięknie wykoszonej łące. Ech, co za klimat. Z przyjemnością zasypiam.

Fotograficzne podsumowanie dnia ósmego znajdziesz tutaj

Dzień dziewiąty - 86 km (Kożany, Ploski, Orle, Dubicze, Kleszczele, Czeremcha, Miedwieżyki, Rogacze)

synagoga      Znowu zapowiada się ładny dzień. Rano ruszam w kierunku mostu na Narwi. Droga początkowo asfaltowa, potem leśna dość piaszczysta. Jedzie się raczej średnio. Za mostem skręcam w lewo w kierunku wioski Ploski. Niestety droga to niewygodna garbata szutrówka. W Ploskach początek asfaltu i ładna stara drewniana cerkiewka. Jedzie się ciężko, bo mocny wiatr wieje centralnie w twarz. Gdzieś po drodze zmęczony jazdą i znużony upałem robię sobie ponad godzinną drzemkę w cieniu wiaty PKS-u. Jest ok. Z nowymi siłami ruszam dalej. W Pasynkach ładny kościółek. Chwila postoju i ruszam dalej na Orle i Dubicze Cerkiewne. W Dubiczach ładna cerkiewka i przerwa na posiłek. Dalej znowu drogą asfaltową ruszam na Kleszczele. Droga jakby bardziej ruchliwa. Wiatr dalej w twarz, a asfalt rozgrzany od słońca lepi się do kół. Mineralna schodzi w mgnieniu oka. Zmęczenie coraz bardziej daje się we znaki. Za wsią Jelonka znowu godzinny postój na ładnym leśnym parkingo z drewnianymi toaletami. Czekam aż osłabnie żar. W Kleszczelach ładny kościółek i dwie zabytkowe cerkiewki. Cykam zdjęcia, robię zakupy i ruszam na Czeremchę. Przed Czeremchą odbijam w prawo na Miedwieżyki. Droga extremalnie do dupy. Tzn. maxymalnie garbata szutrówka bez skrawka pobocza na rower. Kurde jak tu ludzie jeżdżą rowerami? Zauważam jakiś ślad roweru. Staram się jechać tym śladem. Mocno wywija. Chyba jakiś pijak jechał przede mną ;-). Wypatruję upragnionego asfaltu. Bruk nawet mógłby być. Rower znowu zostaje poddany testowi wytrzymałościowemu. Czasem mam ochotę z niego zejść i go prowadzić, ale nie - zawsze to kilometr/dwa szybciej niż piechotą. Prędkość średnio 7 w porywach do 9 km/h. Po prawej stronie niebo się ściemnia. Oj za wcześnie chyba jeszcze? - myślę. Tak, idzie burza. Po jakimś czasie w oddali widać błyski wyładowań, a ja przyspieszyć nawet nie mogę. W oddali widać Miedwieżyki. Uff, początek asfaltu. W Miedwieżykach ładna cerkiewka. Deszcz coraz bliżej. Wacham się czy jechać dalej, czy przeczekać deszcz pod ładną wiatą PKS-u. Wybieram to pierwsze. Kilka kilometrów za wsią Rogacze skręcam w las i nieopodal młodnika na niewielkiej polanie, rozbijam namiocik. Zrobiło się ciemno. W chwili wbijania szpilek zaczyna kropić deszcz. Szybko wrzucam rzeczy do namiotu, rower odstawiam jak najdalej ode mnie do młodnika i wskakuję do namiotu. Zaczyna padać na dobre. Uff, z satysfakcją oddycham. Zdążyłem w samą porę. Kolację jem w namiociku i z odprężeniem zasypiam.

Fotograficzne podsumowanie dnia dziewiątego znajdziesz tutaj

Dzień dziesiąty - 132 km (Rogacze, Milejczyce, Nurzec, Borysowszczyzna, Radziwiłłówka, Mielnik, Zaburze, Konstantynów, Janów Podlaski, Błonie)

pałacyk w Konstantynowie      Rano budzi mnie ładne słońce. Zwijam namiot i ruszam na Milejczyce. W wiosce piękny XIV - wieczny kościółek, nieopodal mocno zdewastowana synagoga i nieco dalej drewniana cerkiewka. Pod cerkwią dłuższa rozmowa z miejscowymi. Trochę dziwne, wychwalają dokonania armii radzieckiej. Odnoszę wrażenie że mają pozytywny stosunek do Stalina. Hm...uuuuu to nie pogadamy - pomyślałem. Jeszcze zagajam o Łukaszence. Ups, - delikatuśnie próbuję zmienić temat i rozmawiamy trochę o ekumenizmie. No, jednak można z nimi normalnie pogadać - tylko nie o polityce. W sumie sympatyczni ludzie, no a że mają takie poglądy nijak mi nie pasujące - cóż. Robię zdjęcia i ruszam dalej na Żerczyce. Cały czas asfalt ;-). W Żerczycach skręcam na Nurzec Stacja. Robię zakupy i ruszam dalej. Po około kilometrze skręcam w prawo na Mielnik. Droga wspaniała. Cały czas przez las, wygodny asfalt. Samochodów prawie wogóle. Jedzie się rewelacyjnie. Zdecydowanie polecam tę drogę. Mijam wieś Borysowszczyzna i Radziwiłłówka. Dojeżdżam do Mielnika. Warto tutaj wejść na "górę zamkową" skąd ładny widok na dolinę Bugu. Nieco dalej ładna cerkiewka. NIestety przeprawa promowa przez Bug, dzisiaj nieczynna. Jakaś awaria. Nic, muszę nadrzucić kilka kilosów i jadę do najbliższego mostu. Ruszam w kierunku Siemiatycz. Po drodze mijam kilka interesujących bunkrów. Po przekroczeniu Bugu skręcam w lewo na Mierzwice. Droga prowadzi wzdłuż Bugu przez letniskowo - wczasowe miejscowości. Wygodny asfalt, sruch samochodów raczej niewielki. Mijam Zaburze, Borsuki. W Gnojnej odbijam na Konstantynów. W Konstantynowie oglądam zabytkowy kościół i ładny odrestaurowany pałacyk. Kupuję coś na kolację i ruszam na Janów Podlaski. Aż do Janowa droga niezbyt ruchliwa i jedzie się dość wygodnie. W Janowie ruiny pałacyku i bardzo ładny kościół. Ruszam obejrzeć słynną stadninę koni. Robi niesamowite wrażenie. Nie przypuszczałem, że jest to tak duży kompleks. Setki hektarów z łąkami, swoimi uprawami na potrzeby stadniny, Kompleks stajni, wybiegów, domów dla pracowników. Trochę pobłądziłem oglądając teren stadniny. Sięga on niemal do linii Bugu. Planowane miejsce na biwak w Janowie nad pobliskim zalewem niezbyt przypada mi do gustu i postanawiam jechać dalej by rozbić się gdzieś na odludziu. Ruszam w stronę Terespola. Powoli się ściemnia. Włączam światła i jadę dalej. Niemal pusta droga, cieplutko, bezwietrzna pogoda, jedzie się wyśmienicie. W wiosce Błonie rozkładam namiocik na pięknie skoszonej łące, nieopodal kościoła po drugiej stronie drogi. Uff. Zasypiam w mgnieniu oka.

Fotograficzne podsumowanie dnia dziesiątego znajdziesz tutaj

Dzień jedenasty - 40 km (Błonie, Cieleśnica, Krzyczew, Terespol)

bunkry koło Terespola      Od rana piękne słońce. Zwijam namiocik i ruszam w kierunku wsi Cieleśnica. Oglądam tu pałacyk (niestety z daleka, bo teren ogrodzony) cykam fotę i postanawiam pokręcić się po okolicy. Nie był to zbyt dobry pomysł, z uwagi na bardzo kiepskie drogi i brak jakiś specjalnych atrakcji. Po jakimś czasie znowu wracam na asfalt w stronę Terespola. Po drodze bardzo ładny stary drewniany kościół w Krzyczewie. Położony jest on w pięknym miejscu tuż nad Bugiem. Po drugiej stronie już Białoruś. Naprawdę warto obejrzeć. Kilometr dalej stoi czołg. Po drodze nad dość czystą rzeczką Krzna robię sobie postój i doprowadzam się do porządku. Odprężony i odświeżony ruszam w kierunku Terespola. Przed Terespolem oglądam kompleks bunkrów. Prawdopodobnie dawniej tworzyły one jedną całość z Twierdzą Brześć. Bunkry są w bardzo dobrym stanie i robią niesamowite wrażenie. Po obejrzeniu ruszam w stronę dworca PKP. Kupuję bilet i jadę zjeść obiad w pobliskim barze. Dość sympatyczne miejsce. Przyjemnie mija czas. Właściciel baru zrobił prowizoryczną fontanienkę ze zraszacza ogrodowego. Przy takim upale, to bardzo dobry pomysł. Po obiedzie jadę obejrzeć jeszcze miejscowy kościół i cerkiew. Wracam na dworzec. Na peronie rozkładam karimatę i wyciągam się z ulgą, Czekam na podstawienie pociągu do Szczecina. Podstawiają pociąg. Niestety skład nie ma wagonu bagażowego. W międzyczasie dojeżdża jeszcze 5 osobowa rodzina rowerzystów z Poznania. Zajmujemy końcówkę wagonu łącznie z kiblem. Jest jeszcze trochę czasu. Ze starszymi rowerzystami idę na ppiwo do pobliskiego baru. Sympatyczni ludzie. Oni również jechali wzdłuż granicy, tylko startowali od Białegostoku. Wymieniamy się wrażeniami. Nic, powoli czas wracać do pociągu. Pociąg rusza. Przedzial pusty, więc rozkładam się i prawie do Warszawy jadę na leżąco. Za stolicą trochę tłoczniej, aż do Poznania. Około 6 rano już w domku.

Fotograficzne podsumowanie dnia jedenastego znajdziesz tutaj

title

Fajnie. Jestem zadowolony z wyjazdu. Powoli myślę już o kolejnym, tym razem od Terespola do Przemyśla.. Może w przyszłym roku, ale zobaczymy ;-)

Masz pytania? Chcesz wiedzieć więcej Napisz